środa, 21 listopada 2018

The struggle of being present in the now and in the self.

There are so many lifes to be lived. There are so many rules to be followed. So many of which could be broken. There are so many scenarios to be acted out. So many settings to be arranged. So many conversations to be had. There are so many ways in which you could dress yourself. So many ways in which you could compose your image. There is no limit to anything in this world. And I must say I am greedy. Greedy to live five lives all at once. I want to be a poet in Paris eating croissants and sipping black coffee brewed in a glass chemex. I also seek to be an artist spending days and nights in a New York city studio. I want to be a business woman grabbing lunch inbetween meetings, always in a rush and a planner in hand. I dream to be a lover, a mother, a carer for those in need. I would also love to be a social activist and become the change I wish to see in the world. Sometimes it feels so overwhelming. There are so many paths to be taken and so little time. Everything takes so much time. I always struggle to catch up. I want to work hard, to fully use my time, to live at least a few of those lifes in a lifetime. But it gets tiring. I have too many ideas. Too many daydreams. Too many plans. Too little life. Even right now I am messing up words, mixing them together, spelling in the strangest of possible ways. All because I am thinking too fast. My brain seems to never stop. Sometimes I want it to stop, but then again... I must work hard. But chasing after five lifes seems to be depriving me of the one I have. How do I make the choice? What should I focus on? Probably just transfer to buddhism and gain a few more due to reincarnation. Seems the least overwhelming.

And now that I am thinking some more. At even faster pace. I must say I can cleary visualise that my loneliness will follow me whichever way. Because I can never imagine myself alone. There's always imaginary companionship. The one thing truly missing from my life. The one cause of my running away strategy of life. The one source of the ache of the heart.

czwartek, 5 kwietnia 2018

Być sinusoidą czyli przemyślenia dni ostatnich.

Jestem osobą, która na porządku dziennym ulega licznym namiętnościom i fascynacjom. Zgodnie    z "Historią piękna" Umberto Eco jestem poetką idealną - i jest to jedyna okoliczność w której odważę się na tak bezwstydne stwierdzenie. Doświadczam głębiej, częściej, chwiejniej, w sposób bardziej natchniony i abstrakcyjny niż większość. Świat, który podziwiam faktycznie przypomina las natchniony symbolami. Zwykłam postrzegać naturę jako klucz teorii wszystkiego oraz od najmłodszych lat poświęcałam nadzwyczajną uwagę jej rytuałom. Dzisiejszy zachód słońca, za sprawą absurdalnego przypadku, stał się maszyną czasu za pośrednictwem której odbyłam podróż w głąb mojej podświadomości. Omawiając piękno rozświetlające przestrzeń naszej atmosfery, jak to na ogół bywa, rozjuszyłam ciąg zapętlonych myśli, symboli i skojarzeń. Początkowo na płaszczyznę mojej świadomości wkroczyły  banalne przemyślenia dawniej śledzonej influencerki, potem gorączkowo zapisałam następujące słowa:

"Z każdej dzielnicy widać go inaczej
W obrębie jednego miasta kilka zachodów choć jeden
Obserwowanych przez miliony oczu na sposobów milion
Powietrze wciągane innymi nozdrzami, kolory odbierane różnymi źrenicami
Miliony sposobów przeżycia jednej rzeczy"

Dzisiaj fascynują mnie zatem sposoby odczuwania. Na obecny moment naszą Ziemię zamieszkuje 7,6 miliarda osób. Spośród nich nie sposób znaleźć dwóch identycznych. Ale wszystko to są spostrzeżenia na poziomie ucznia podstawówki. Co dzisiaj zaczęło budzić moje wtórne zainteresowanie to złożoność ludzkiego organizmu oraz wpływ tej różnorodności na sposoby przeżywania świata. Czy znacie to uczucie, najczęściej po wizycie u dentysty, gdy wasze usta stają się odrętwiałe i z części twarzy, o której obecności normalnie zapominacie, nagle stają się ciałem obcym, intruzją? Pomyślcie o tym. Gdyby zamienić wasze usta z ustami przyjaciółki, zyskalibyście zupełnie nową umiejętność poznania. Nagle wasza świadomość posiadania ust wzrosłaby stuprocentowo. Tymczasem ona, tak samo jak wy w stanie pierwotnym, podczas podziwiania przykładowego zachodu słońca zapomina o ich kształcie, formie czy obecności w natłoku percepcji innych dóbr wszechświata. Do czego dążę to spostrzeżenie, że człowiek jest organizmem skonstruowanym z miliona mikroelementów. Każdy drobiazg - rysa, zmarszczka, blizna - oraz każda dominująca forma - usta, nos, broda, czoło - decydują o naszej percepcji. Na co dzień nie zauważamy obecności tych elementów, gdyż nasze bodźce prędko by wtedy oszalały. Ale gdyby lekko zmienić jedną z forem - zmieniłoby się wszystko. Dlatego nieustannie podtrzymuję wniosek, który omówiłam x postów temu - istnieje tyle wszechświatów ilu jego odbiorców. Moje oczy, moje usta, mój nos, moje dłonie, moje stopy, moje ręce, pieprzyk na nadgarstku, dziurka w uchu, pojedyncza rzęsa - wszystko to ma znaczący wpływ na wygląd mojego wszechświata. A co istotniejsze, wszystko to jest maksymalnie indywidualne, nie do podrobienia. Jak więc mam się odnieść do przeżyć koleżanki jeśli tak naprawdę, nie mam pojęcia jak to jest nosić jej usta, oddychać jej nosem, dotykać jej dłonią, a co dopiero przeżywać świat jej organizmem. Co człowiek tak naprawdę jest w stanie powiedzieć o wszechświecie? Wszystko... Tylko nic w sposób uniwersalny. I tak oto przyroda, po raz kolejny, stała się gruntem dla teorii wszystkiego.