Jestem osobą, która na porządku dziennym ulega licznym namiętnościom i fascynacjom. Zgodnie z "Historią piękna" Umberto Eco jestem poetką idealną - i jest to jedyna okoliczność w której odważę się na tak bezwstydne stwierdzenie. Doświadczam głębiej, częściej, chwiejniej, w sposób bardziej natchniony i abstrakcyjny niż większość. Świat, który podziwiam faktycznie przypomina las natchniony symbolami. Zwykłam postrzegać naturę jako klucz teorii wszystkiego oraz od najmłodszych lat poświęcałam nadzwyczajną uwagę jej rytuałom. Dzisiejszy zachód słońca, za sprawą absurdalnego przypadku, stał się maszyną czasu za pośrednictwem której odbyłam podróż w głąb mojej podświadomości. Omawiając piękno rozświetlające przestrzeń naszej atmosfery, jak to na ogół bywa, rozjuszyłam ciąg zapętlonych myśli, symboli i skojarzeń. Początkowo na płaszczyznę mojej świadomości wkroczyły banalne przemyślenia dawniej śledzonej influencerki, potem gorączkowo zapisałam następujące słowa:
"Z każdej dzielnicy widać go inaczej
W obrębie jednego miasta kilka
zachodów choć jeden
Obserwowanych przez miliony oczu na
sposobów milion
Powietrze wciągane innymi nozdrzami, kolory odbierane różnymi źrenicami
Miliony sposobów przeżycia jednej rzeczy"
Dzisiaj fascynują mnie zatem sposoby odczuwania. Na obecny moment naszą Ziemię zamieszkuje 7,6 miliarda osób. Spośród nich nie sposób znaleźć dwóch identycznych. Ale wszystko to są spostrzeżenia na poziomie ucznia podstawówki. Co dzisiaj zaczęło budzić moje wtórne zainteresowanie to złożoność ludzkiego organizmu oraz wpływ tej różnorodności na sposoby przeżywania świata. Czy znacie to uczucie, najczęściej po wizycie u dentysty, gdy wasze usta stają się odrętwiałe i z części twarzy, o której obecności normalnie zapominacie, nagle stają się ciałem obcym, intruzją? Pomyślcie o tym. Gdyby zamienić wasze usta z ustami przyjaciółki, zyskalibyście zupełnie nową umiejętność poznania. Nagle wasza świadomość posiadania ust wzrosłaby stuprocentowo. Tymczasem ona, tak samo jak wy w stanie pierwotnym, podczas podziwiania przykładowego zachodu słońca zapomina o ich kształcie, formie czy obecności w natłoku percepcji innych dóbr wszechświata. Do czego dążę to spostrzeżenie, że człowiek jest organizmem skonstruowanym z miliona mikroelementów. Każdy drobiazg - rysa, zmarszczka, blizna - oraz każda dominująca forma - usta, nos, broda, czoło - decydują o naszej percepcji. Na co dzień nie zauważamy obecności tych elementów, gdyż nasze bodźce prędko by wtedy oszalały. Ale gdyby lekko zmienić jedną z forem - zmieniłoby się wszystko. Dlatego nieustannie podtrzymuję wniosek, który omówiłam x postów temu - istnieje tyle wszechświatów ilu jego odbiorców. Moje oczy, moje usta, mój nos, moje dłonie, moje stopy, moje ręce, pieprzyk na nadgarstku, dziurka w uchu, pojedyncza rzęsa - wszystko to ma znaczący wpływ na wygląd mojego wszechświata. A co istotniejsze, wszystko to jest maksymalnie indywidualne, nie do podrobienia. Jak więc mam się odnieść do przeżyć koleżanki jeśli tak naprawdę, nie mam pojęcia jak to jest nosić jej usta, oddychać jej nosem, dotykać jej dłonią, a co dopiero przeżywać świat jej organizmem. Co człowiek tak naprawdę jest w stanie powiedzieć o wszechświecie? Wszystko... Tylko nic w sposób uniwersalny. I tak oto przyroda, po raz kolejny, stała się gruntem dla teorii wszystkiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz